Zacznę po swojemu, więc od końca. Gdy udekorowano i nagrodzono uczestników na scenie Galerii Handlowej – organizatorzy, wraz z władzami miasta – zapowiedzieli nie mniej, nie więcej tylko organizację kolejnej, międzynarodowej imprezy. Mianowicie – Mistrzostw Europy w Armwrestlingu Amatorów. Ciekawa inicjatywa. I to już w 2015 roku! Czy się uda? Jak powiedział prowadzący zawody Piotr Szczerba - „Jak będzie kasa, to się zrobi!”. Władze miasta wyglądały na zdeterminowane. Więc, zatem, ten tego... Jeśli tylko udałoby się określić precyzyjnie – kim jest „amator”, czy też „debiutant” w siłowaniu na ręce, jeśli wszystkie kraje wyłoniłyby ekipy naprawdę amatorskie, czy debiutanckie. To się może udać. Organizatorzy mają wprawę, determinację i jeśłi będzie kasa, zrobią takie zawody.
I, jak zwykle, jeszcze raz od końca. Gdy już wyruszyliśmy w podróż powrotną (za kierownicą gość honorowy zawodów Jan Żółciński) obok Mirek Krawczak, jeden z zawodników i ja – rozdzwoniły się telefony z pytaniami – jak było? Kto do nas dzwonił? Otóż ci, którzy trenują armwrestling, popisują się swoimi treningami na fejsie, ale nie zdecydowali się wystartować. Dlatego tu i teraz, oraz jeszcze raz na końcu, zachęcam wszystkich do udziału w takich zawodach. Nie zostawajcie „mistrzami treningów!” Startujcie!
No i dopiero teraz można zacząć od początku, czyli od tego, że u wielu zawodników zaobserwowałem olbrzymią tremę. Jeden z trenerów powiedział mi, że gdy jechali na start, w samochodzie panowała absolutna cisza, miny zawodników były ponure i pełne strachu. No, tak to jest! Pierwsze podejście do stołu, do nieznanego przeciwnika to nie jest to samo, co trening. Właśnie dlatego, warto przez to przejść, wykonać ten pierwszy start i wyciągnąć wnioski. Oczywiście tylko wtedy, gdy mamy już za sobą kilkanaście miesięcy treningów.
W grupie tegorocznych debiutantów mieliśmy kilka podgrup. Byli „powracający” czyli zawodnicy, którzy już, kiedyś startowali, potem musieli zaprzestać i teraz wracają do walk. Byli „doświadczeni debiutanci”, czyli siłacze, którzy pokazali się już na lokalnych zawodach i na ubiegłorocznych "Debiutach", a teraz przyjechali po medale. No i oczywiście była też grupa „debiutujących debiutantów”, czyli tacy, dla których walki w tym turnieju były naprawdę pierwszym startem w życiu.
Jaki był poziom? To najważniejsza kwestia przecież. Powiem tak – Darek Groch, który sędziował zawody, pokonał zwycięzcę open w sekundę. Tyle właśnie dzieli debiutanta od mistrza. I nie ma w tym nic dziwnego, bo nasz sport jest skomplikowany i wymaga praktyki. Jacy więc byli tegoroczni debiutanci? Zdaniem doświadczonych zawodników, którzy uważnie patrzyli na każdą walkę – każdy miał jakąś „dziurę” w technice, każdy był do pokonania, przez każdego!
Zauważyłem wielu zawodników z predyspozycjami, ale jeszcze z olbrzymimi brakami. Teraz powinni odpocząć, a potem systematycznie trenować, startować, nabierać doświadczenia.
Na pewno, w porównaniu do lat poprzednich, poziom był wyższy. W sporcie niewymiernym, w sporcie walki, można to oceniać tylko przez „policzenie” stosowanych technik, sytuacji w których zawodnicy wykazali się myśleniem, sytuacji w których przewaga przechodziła ze strony na stronę, walk które mogły porwać widzów. Takich walk było wiele i dzięki wielkie dla wszystkich startujących za te emocje.
Eliminacje przebiegały w sali gimnastycznej w szkole i zgromadziły publiczność całkiem sporą. Niestety, jak w większości imprez lokalnych (nie tylko w siłowaniu na ręce) były to osoby towarzyszące zawodnikom. Choć tu, w Starym Mieście pojawiła się też grupka lokalnych kibiców, która głośno dopingowała „swoich”. Nie było natomiast „prawdziwej” publiczności, czyli osób które przyszłyby specjalnie, zachęcone tym, że „coś się dzieje”. Ale to widać sprawa powszechna i nie dotyczy tylko armwrestlingu. Prowadziłem wiele imprez lokalnych w sportach walki i też tak było. Znaczy, że nawet przechodzącym obok hali mieszkańcom nie chciało się zajrzeć do środka. Widać telewizja wygrywa z imprezami „na żywo”.
Półfinały i finały kategorii open oraz finały kategorii wagowych – to już inna sprawa. Rozgrywane były w Galerii Handlowej i – siłą rzeczy – przyciągnęły dodatkowych widzów. Ludzie, faktycznie, zatrzymywali się i oglądali. Przypomniała mi się wtedy jedna z imprez w Gdyni, w Gemini, gdzie doliczono się kilkunastu tysięcy oglądających. Ale kiedy to było? Wspomnienia.
Na tych zawodach nie było klasyfikacji klubowej. W drużynówce odnotowano tylko miasta, z których zawodnicy startowali. Ale przecież każdy wie, jaki klub jest w Nisku, Sulęcinie, czy Międzychodzie. Cieszy to, że debiutanci reprezentowali dwadzieścia pięć ośrodków naszego sportu.
Bardzo dobrze, że na te zawody zaproszono doświadczonych mistrzów. To dopingowało „młodych” do walki i dodawało sił. Wśród gości pojawili się między innymi: Joanna Damińska, Sławek Głowacki i Jan Żółciński. Zrobiono wiele pamiątkowych zdjęć, a mistrzowie chętnie udzielali porad taktycznych i treningowych.
Reasumując! Jeśli trenujecie – wyznaczcie sobie "Debiuty", jako rodzaj weryfikacji swoich umiejętności i jako etap treningowy.
Wielkie słowa uznania dla organizatorów, sędziów i zawodników. I do zobaczenia już na kolejnych imprezach!
PeSzy
Filmy z finałów wkrótce.