Stawiałem na sukces, przewidując każą „katastrofę”. ()
Marcin – gratulacje! Otrzymałeś nagrodę, o której nikomu z naszego grona nawet się nie śniło! Wiedziałeś o tym wcześniej, czy – ten jeden raz – byłeś zaskoczony?
Marcin Mielniczuk: To było zaskoczenie. Uprzedzono mnie co prawda, żebym na ostatni dzień założył garnitur, ale myślałem, że po prostu czeka nas jakieś jeszcze oficjalne spotkanie z władzami miasta. A, tymczasem... Otrzymałem „Oskara” w Armwrestlingu! Nagroda Johna Miazdzyka jest najwyższą nagrodą, jaką można uzyskać w tym sporcie od strony organizatora. Otrzymuje się ją za wkład w rozwój Armwrestlingu na świecie. Gdy przeczytałem kto wcześniej taką nagrodę dostał – byłem w szoku. Wcześniej też zostałem wyróżniony powołaniem na funkcję Director of Scoring oraz Technical Director w WAF. Wyżej, w technicznej części Armwrestlingu już chyba się nie da.
Nie da się ukryć, że Mistrzostwa były olbrzymim sukcesem, który został doceniony przez wszystkich. Powiedz proszę kiedy zaczęła się praca nad przygotowaniem tych zawodów?
Marcin Mielniczuk: Samo planowanie zawodów rozpoczęło się zaraz po tym, gdy dowiedzieliśmy się, że to Polska będzie gospodarzem mistrzostw w 2013 roku. Rozpoczęliśmy od planowania ogólnego – gdzie, jak itp. Potem rozmowy z miastem, halą sportową. Faktyczna akcja rozpoczęła się tak naprawdę około 6 miesięcy temu. Wtedy zaczęliśmy działać na większą skalę. Najtrudniejsze były ostatnie dwa miesiące. Pojawiały się takie problemy do rozwiązania, że trzeba było całego naszego doświadczenia, żeby się z tym uporać. Nie będę ukrywać, że przed zawodami pracowaliśmy praktycznie od rana do wieczora a podczas samych zawodów cała nasza ekipa miała możliwość spania, odpoczynku przez kilka godzin na dobę. Sam często spałem po 3 – 4 godziny. Jedno muszę przyznać – opłaciło się
Marcin, szczerze: czy obawiałeś się, że zadziała prawo mówiące tak: „jeśli coś może pójść źle – to pójdzie?
Marcin Mielniczuk: Oczywiście, że tak. Organizując do tej pory turnieje często rozbijaliśmy się o problemy, o których nikt nie pomyślał, lub pomyślał, że to musi się udać. Tak bywało z transmisją internetową, gdzie kilka razy problemem był jeden mały kabelek, czy też zawodami, na których firma, odpowiedzialna za nagłośnienie na zawodach sportowych nie posiadała... Hymnów. Tym razem planowałem każdą katastrofę! Przygotowaliśmy awaryjne zasilanie hali, położyliśmy podwójne, strategiczne połączenia pomiędzy komputerami, przygotowaliśmy praktycznie każde urządzenie, jakie było można tak, aby miało swoją kopię. Nie udało się niestety pierwszego dnia pokazać transmisji internetowej na dwóch kanałach, bo zepsuł się zasilacz. Jednak - byliśmy w Gdyni - w mieście gdzie mieszkam i pracuję. To dawało mi komfort pracy i możliwość wyjścia do sklepu czy firmy lub po prostu naszego magazynu żeby pobrać sprzęt lub go naprawić.
Informatyk powinien oszczędzać każdy ułamek sekundy, bo z tego robią się godziny? Czy szykując zawody – trzymałeś się tego?
Marcin Mielniczuk: W moim fachu i w organizacji zawodów z mojej strony - jest to jeden z najważniejszych punktów przy projektowaniu zadania. Możesz to sobie sam policzyć, – jeżeli zyskasz jedną sekundę na jednej walce, to przy 2000 walk, jakie mieliśmy na Mistrzostwach Świata zyskujesz... 2000 sekund. To jest już pół godziny! A jeżeli zyskasz na jednej walce więcej? To po prostu wcześniej pójdziesz spać
Jak zaplanowałeś procedurę zważenia tysiąca dwustu osób, że wszystko działało i było punktualnie? Jak wykombinowałeś tę procedurę – rejestracja – ważenie – zdjęcie – identyfikator – wprowadzenie do programu zawodnika – „odznaczanie” wygranego? Czy to jest „autorskie”? Czy istniał jakiś wzór, z innego sportu?
Marcin Mielniczuk: Nie wzorowałem się na nikim wcześniej. Zamknąłem oczy i myślałem o tym, jak przeprowadzić wszystkie etapy jeden za drugim tak, aby dało się zmieścić ze wszystkimi elementami w przeciągu krótkiego czasu. Tak, aby zdążyć jeszcze z pozostałymi obowiązkami i mieć okazję wieczorem na nabranie oddechu.
Taka, doskonała organizacja, musiała opierać się na doświadczeniu. Od ilu lat siedzisz w naszym sporcie?
Marcin Mielniczuk: Jak wiecie od kilku lat jestem Dyrektorem Technicznym w EAF oraz zajmuję się wszystkimi technicznymi aspektami podczas organizacji zawodów. Dzięki temu zbierałem doświadczenia na poprzednich turniejach i starałem się wyciągać z tego wnioski. Praktycznie 10 lat w tym sporcie, począwszy od robienia zdjęć, sędziowania na kamerach, organizowaniu telewizji i transmisji Internetowej z różnych miejsc oraz stworzenie programu do prowadzenia zawodów dało mi ogromne podstawy do organizacji Mistrzostw Świata.
Planowanie czasu, tak zwany „timing” – jak to się robi?
Marcin Mielniczuk: Podstawą planowania samego eventu było zaplanowanie czasu. Dokładnych godzin - kiedy, co i gdzie zrobić. Sami widzieliście, że zgłosiło się do turnieju grubo, ponad 1000 zawodników. Tych ludzi trzeba przetransferować z lotnisk i dworców, zakwaterować w hotelach, zarejestrować w programie, zważyć, rozegrać, rozdać medale i wysłać do domu. Jak przy hotelach i transferach wspaniałą robotę wykonała Ania z Pawłem, tak pozostałe elementy spadły na moje barki. Zaczęło się od ważenia, gdzie odmiennie do wcześniejszych zawodów postanowiliśmy ustawić kilka stanowisk odpowiedzialnych za poszczególne elementy ważenia.
Weryfikacja paszportu i nadanie numeru startowego na początku, potem fotografie (dwie – jedna na id i jedna dla transmisji telewizyjnej), ważenie, poprawki w programie i identyfikatory. W sumie pracowało przy tym wszystkim 6 osób. Uważam, że sprawdzili się znakomicie.
Potwierdzam i wszyscy uczestnicy też na pewno potwierdzają! To pierwsze zawody, na których nie widziałem mniej lub bardziej zdenerwowanej kolejki do ważenia. Ale, to nie wszystko. Armwrestling ma swoją specyfikę rozgrywania, bardzo trudne zasady „drabinek”. Jak sobie z tym poradziłeś, przy takiej liczbie uczestników?
Marcin Mielniczuk: Nasz system zakłada sobie pewien czas na pojedynczą walkę, oblicza ile walk rozegrane zostanie w jednej kategorii wagowej i rozkłada kategorie tak, aby wszystkie stoły zaczęły się o tej samej porze i zakończyły w podobnym czasie. Jak widać – system sprawdził się praktycznie w 100%. Całość zaczynała się równo i kończyła mniej więcej tak samo. Najtrudniejsze w tym wszystkim było wystartować codziennie wszystkie 9 stołów. Nie wyobrażam sobie sprawdzania listy startowej dla 9 stołów jednocześnie – w kategoriach seniorskich mieliśmy po ponad 30 zawodników – co dawało 300 osób do weryfikacji. Dlatego też stoły startowały cyklicznie po 1-2 z lewej i 1-2 z prawej strony sceny. Gdy już ruszyło – płynnie przechodziliśmy z kategorii na kategorię zgodnie z zaplanowanym harmonogramem.
Często o sukcesie lub porażce decyduje „najsłabsze ogniwo”. Jak sobie poradziłeś z detalami?
Marcin Mielniczuk: Ogólnie staraliśmy się, aby każdy najmniejszy detal czy niespodziewana sytuacja była przewidziana. Pomyśleliśmy o podkładkach pod listy startowe aby sędziowie mogli wygodnie sprawdzać zawodników, długopisach w ilości 50 sztuk (które i tak po dwóch dniach wyparowały prawie do końca), drukarkach kolorowych, czarno-białych itp. Nawet w samochodzie miałem schowane słodycze dla prowadzących protokoły, aby troszkę „osłodzić” im ciężką pracę.
Nie byłeś sam w tym całym „zamieszaniu”?
Marcin Mielniczuk: Byłbym straszny, gdybym nie powiedział, że tak naprawdę wszystko rozegrało się sprawnie dzięki dwóm dziewczynom – Olesyi i Nastii. To one tak naprawdę rozegrały te zawody bez pomyłek i zbędnego czekania. Poradził sobie z naporem pytań od zawodników oraz przynajmniej starały się opanować grupę sędziów na scenie.
Jedna z nich nawet była, mówiąc po boksersku „liczona”. Po prostu straszne zmęczenie... Tym bardziej należą im się słowa uznania.
Marcin Mielniczuk: to prawda. Olesya ostatniego dnia została odprowadzona do obsługi medycznej, która zdiagnozowała przemęczenie organizmu i zaproponowała kroplówkę lub zastrzyk wzmacniający. Jednak po kilku chwilach odpoczynku Olesya wróciła do siebie i mogła przeprowadzić finały ostatniego dnia.
Powiedz teraz o firmach, które dostarczyły multimedia i technikę.
Marcin Mielniczuk: To zupełnie osobny temat. Dzięki współpracy z firmami Trias, Multicam Vision czy Grupa Profit wiedziałem czego się spodziewać. Robiliśmy wcześniej Nemiroff 2012 – słynny z różnych względów. Wiedziałem - na co stać te firmy i wiedziałem czego oczekuję. Zgraliśmy się bardzo szybko. Materiały graficzne w stylu animowanych flag, logotypów czy ekranów informacyjnych powstały dużo wcześniej, bo już miesiąc przed zawodami. Tutaj razem z moim teamem graficznym wiedzieliśmy, że będzie dobrze. Tylko jedna animacja – główne logo na scenie na niebieskim tle powstała na dwa dni przed zawodami i okazała się moim zdaniem najlepszą animacją mistrzostw.
Większej liczby „techniki” nie widziałem nawet na Pucharze Świata w Skokach Narciarskich! W siłowaniu na ręce to rekord. Podaj kilka liczb.
Marcin Mielniczuk: Całe zawody były rekordowe pod względem ilości krajów i zawodników, ale też z mojej strony padł swoisty rekord. Zaprzęgłem do roboty ponad 40 komputerów, 12 telewizorów, 4 rzutniki wysokiej rozdzielczości, ponad 1000kg ekran led na środku, około 4500 metrów różnego rodzaju kabli. I co mnie cieszy – poza małymi problemami, które rozwiązaliśmy w kilka minut – wszystko działało sprawnie. W tym momencie mogę śmiało powiedzieć, że nie straszne nam żadne zawody. Ogromną pomocą było zorganizowanie podczas zawodów łączności radiowej pomiędzy najważniejszymi miejscami. Dzięki temu bez zbędnego biegania można było przekazać sprawy do zrobienia czy problemy do rozwiązania.
Bardzo podobało mi się, że poszczególne osoby ze „ścisłego kierownictwa” nie musiały siebie nawzajem widzieć, a często nawet wiedzieć gdzie kto jest, a wszystko i tak działało! Marcin, co jeszcze można było zrobić, lub zrobić lepiej?
Marcin Mielniczuk: Podczas zawodów jak na technika i informatyka przystało – miałem ze sobą osobisty Notebook. Tyle, że tym razem był papierowy:-) Notes i długopis to najszybsze i najpewniejsze miejsce do notowania. Może jestem starej daty, ale w ekstremalnych warunkach ufam papierowi. Dziś widzę, że połowa notesu to uwagi i pomysły na usprawnienie kolejnych zawodów. Poprawki w programie, organizacji, ważeniu itp. Część z nich zobaczycie już na Nemiroff 2013. Pozostałe na Mistrzostwach Europy, Azji czy kolejnych Mistrzostwach Świata.
Marcin, na zakończenie powiem Tobie tak: widziałem, jak zaczynał się Armwrestling w 1999 i 2000 roku. Nie wyobrażałem sobie wtedy, że w sensie organizacji zawody mogą aż tak się rozwinąć! Gratulacje!
Marcin Mielniczuk: Ja też na początku swojej pracy nie sądziłem, że pójdziemy tak daleko. Udało się i teraz zadaniem całej naszej Ekipy jest dalsze rozwijanie się. Dziękuję za uznanie!
PeSzy
archiwum >>>
Powiększa się nasza armpowerowa rodzina!
Cyplenkov vs. Larratt – być albo nie być?
Tytan armwrestlingu powraca!
Będzie rewolucja!