„Syndrom maratończyka” - zaraz napiszę co to jest. Pierwszy od dawna mój artykuł o sędziowaniu w armwrestlingu, będą następne. Temat jest ważny. Zapraszam! ()
Wyobraźcie sobie, że odbywa się bieg maratoński. Organizatorzy zrobili błąd i trasa jest dłuższa od prawidłowej. Zamiast 42,195 [czterdzieści dwa kilometry i sto dziewięćdziesiąt pięć metrów] mamy 42 i pół kilometra. Czy zawodnicy upadną dokładnie tam, gdzie powinna być meta? Nie! Będą biegli dalej. Dobiegną do tej źle wyznaczonej mety. Dopiero tam sprawdzą co się stało.
A teraz inna wersja. Wyobraźcie sobie, że maratończyk ukończył bieg na prawidłowym dystansie, przeciął wstęgę na mecie i cieszy się wynikiem.
A tu nagle!
Podchodzi sędzia i mówi: „Słuchaj stary, pomyłka. Meta jest trochę dalej, jakieś trzysta metrów, musisz pobiec i dopiero wygrasz!”
Wiecie – o co mi chodzi?
Każdy zawodnik jest zdolny do przekraczania granic swoich możliwości! Każdych granic! Ale – im większy wysiłek – tym bardziej, po jego zakończeniu, spada mobilizacja i cały organizm przechodzi w stan „odpoczynku”.
Łatwiej się „szarpnąć” na większy wysiłek, niż podjąć go – kiedy już wedle swojej oceny – skończyliśmy zawody.
Teraz już wiecie, że piszę o sytuacji, jaka zaszła na tegorocznym Pucharze Świata Zawodowców, w finale walki na lewą rękę kobiet, kategoria 65 kg…
Ale – nie piszę o tym konkretnym przypadku! W żadnym razie nie chcę wracać do tamtej sytuacji! To się już odbyło i koniec.
Moim – jedynym – celem jest podpowiedzieć rozwiązanie takich sytuacji, aby więcej tak się nie zdarzało.
Zatem było tak: finałowa walka. Jedna zawodniczka wygrywa, druga przegrywa.
Teraz UWAGA!
Spiker ogłasza, że zawodniczka wygrała. Głośno i wyraźnie. Zawodniczka odchodzi od stołu. UWAGA! Zawodniczka nie ma żadnego powodu, obowiązku, żeby pozostać na sali w tym momencie! Zna realia zawodów, wie że ma godzinę na przygotowanie się do dekoracji. Może się zamknąć w hotelowym pokoju i nikomu nie otwierać! Może pojechać do sklepu.
A przede wszystkim – może udzielać wywiadów, jako zwycięzca!
Tymczasem… tymczasem przy stole składany jest protest! Niby wszystko zgodnie z przepisami, ale – UWAGA! Tu właśnie jest to „ale”!
Kto składa protest? Kto ma prawo złożyć protest? Zawodnik, czy „ktoś” z jego ekipy?
Tak powstaje sytuacja, w której protest składany jest – pod nieobecność zawodnika wygranego. Ten, kto wygrał – nic nie wie!
Jak tego uniknąć?
Moim zdaniem warto się zastanowić nad takim to rozwiązaniem. Przyjmijmy zasadę, że protest może składać – TYLKO i WYŁĄCZNIE sam zawodnik. Nikt inny!
Dodajmy też, że składający protest zawodnik MUSI zadbać o poinformowanie rywala o tym, że składa protest.
Jak to ma wyglądać? Walka się kończy. Sędziowie pokazują – wygrał zawodnik „A”. Zawodnik „B” przegrany ma pretensje i woła, nie schodząc z podestu „Składam protest!”
Załóżmy, że Sędzia Główny – przyjmuje protest.
Wtedy zawodnik protestujący MA OBOWIĄZEK zatrzymać swojego rywala obok podestu! To musi być jego powinność wobec rywala.
Ogłoszenia wyniku sędziowskiej narady – MUSZĄ wysłuchać obaj zainteresowani zawodnicy. Inaczej będzie nieważne i wynik walki nie będzie zmieniony.
Rozumiecie w czym sprawa? Zgadzacie się z tym?
Oczywiście – jeśli wprowadzimy takie procedury – będzie to komplikować sprawę. Ale, moim zdaniem, szacunek dla wysiłku zawodników wymaga tego od sędziów i od organizatorów.
Jeszcze jedno!
Weźcie pod uwagę, że armwrestling to nie boks. W boksie – decyzje za zawodnika podejmuje jego sekundant. On jeden może na przykład poddać zawodnika. Sam zainteresowany nie ma nic do gadania.
W siłowaniu na ręce mamy inne tradycje. Wielu zawodników startuje samodzielnie i nikt poza nimi nie wie, co się stało przy stole. Nie ma obowiązku wiedzieć. Wtedy – kiedy jeden z zawodników ma trenera, a drugi nie – daje to jednemu wyraźną przewagę podczas protestów.
PeSzy
archiwum >>>
Vitaly Laletin – jak zaskoczyć rywala!
Sędziowie – „aptekarze”!
Pani Maria „Złote Serce”!
Polacy na Złotym Turze – Bracia Bartosiewicz